Myśli, homilie, wspomnienia

Wspomnienia o ks. Ryszardzie Rumianku

 

Abp Stanisław Gądecki

Ks. abp Stanisław Gądecki Metropolita Poznański we wspomnieniach pisze m.in.: „Uczestnicy prowadzonych przez niego spotkań biblijnych, wykładów, pielgrzymek do Ziemi Świętej, wspominają pogodę jego umysłu. Wykłady okraszał bowiem dowcipem, anegdotami i humorem, tak że słuchało się Go z zapartym tchem. Czuło się nie tylko rozpiętość jego erudycji – od techniki począwszy, na pedagogice i psychologii tłumu skończywszy – ale nade wszystko jego zelotyzm.” Dalej pisze: „Był wszechstronnie obdarowanym kapłanem, który pełnił wiele funkcji i brał na siebie wielorakie odpowiedzialności. Kapłanem w pełni zaangażowanym, oddanym całym sobą swojej posłudze. Cechowała Go przy tym autoironia, dystans do siebie. … Nasza wiedza o Nim znacznie się wzbogaciła. Dopiero teraz, po upływie roku, okazało się wyraźniej kim był faktycznie dla wielu ludzi. Kogo straciła rodzina, przyjaciele, społeczeństwo, uniwersytet i Kościół. Intuicyjnie wyraził to na jego pogrzebie abp Kazimierz Nycz, Wielki Kanclerz UKSW mówiąc: Studenci! Będzie wam brakować ks. Rektora, będzie wam brakować jego ciepła, poczucia humoru, życzliwości. Bo są ludzie, których zastąpić się nie da.”

Wśród studentów ks. Rumianek był bardzo lubiany. Zachowało się nawet takie powiedzenie „jeżeli nikt Ci nie pomoże, to Rumianek Ci pomoże”. „Był wobec nas bezpośredni, nie chował się za tytułami” – mówiła PAP przed rozpoczęciem nabożeństwa Justyna, jedna ze studentek Uniwersytetu.


 

 

ks. prof. dr hab. Henryk Skorowski

Mój Rektor

Wspomnienia następcy
Biblijne objawienie i najwyższa mądrość filozoficzna zgodnie podkreślają, że z jednej strony ludzkość zwrócona jest ku nie­skończoności i wieczności, a z drugiej strony twardo stoi na ziemi, w czasie i przestrzeni. Mamy osiągnąć transcendentny cel, ale po przebyciu drogi wiodącej przez ziemie i historię. Znaczące są słowa z Księgi Rodzaju: stworzenie ludzkie zwią­zane jest z prochem ziemi, a jednocześnie tchnienie łączy je bezpośrednio z Bogiem.

 

Jan Paweł II

 

Życie ludzkie w jego ziemskim wymiarze wyznaczają daty narodzenia i śmierci. Dla człowieka wierzącego jest to czas wyjątkowy. Nie jest to czas przemijania i umierania, ale czas dojrzewania do pełnego spotkania w Domu Ojca. Człowiek bowiem, który zaistniał z miłości Boga, poprzez miłość swoich rodziców, wezwany jest, aby na zawsze być partnerem Boga w dialogu miłości. I to jest zbawienie – ist­nieć na zawsze w przestrzeni miłości Boga. Czas ziemskiego wędrowania jest czasem dorastania do tego, by w sposób godny być odbiorcą Bożej miłości. Jednocześnie ten czas dany i zadany każdemu z nas, tu, w tej rzeczywistości, znaczony jest wieloma wydarzeniami. Dla człowieka wierzącego nie są to wydarzenia przypadkowe. Każde z nich ma sens i stanowi konkretny krok w kierunku Boga. A jednak tak trudno było mi uwierzyć, że śmierć mojego Rektora ma sens. Miał bowiem w sobie tyle energii i tyle ciekawych planów dotyczących Uczelni. Nie łatwo uwierzyć w sens śmierci, kie­dy człowiek jest w samym środku „lata” swojego życia. Bóg ma jednak swoje plany. Dlatego w czasie pożegnania mojego Rektora powiedziałem: „Ta śmierć musi mieć jakiś sens, chociaż teraz jeszcze go nie rozumiemy”.

Jak pamiętam mojego Rektora jako jego najbliższy współpracownik – prorektor od spraw nauki i finansów?
Nasza najbliższa współpraca trwała przez pięć lat – od wyboru go na rektora, poprzez drugą kadencję, aż do tragicznej śmierci 10 kwietnia 2010 roku. To były lata wielkiej twórczej pracy mojego Rektora na rzecz Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Odnosiłem wrażenie, że jego twórczość była mocno osadzona w świadomości powołania, które Bóg wyraził w Księdze Rodzaju. Jako biblista dobrze rozumiał te słowa Boga skierowane do człowieka po jego stworzeniu: „Czyńcie so­bie ziemię poddaną”. Tam Bóg wskazuje na rzeczywistą kondycję człowieka. Bóg po stworzeniu człowieka wdraża go w „uprawianie i doglądanie Edenu” – czyńcie sobie ziemię poddaną. Co wynika z tego faktu? Wynika z niego w sposób oczywisty, że Bóg osobiście wdraża człowieka w powiększanie natury o kulturę, stwarza jakby po raz drugi człowieka jako twórcę kultury. Mój Rektor jako biblista rozumiał, jak nikt inny, że rzeczywista kondycja człowieka – to kondycja twórcy. Zycie człowieka mierzone upływającymi latami to życie mierzone tym, co on stworzył, czyli kulturą. I tak też żył mój Rektor. Jego życie jako rektora wpisywało się w to wielkie dzieło ludzkiej kultury, czyli ludzkiej twórczości. Stając się rektorem, nie przestał być: uczonym, wychowawcą i kapłanem. I to była jego twórczość, wynikająca z świadomości podjętego powołania.

Jeśli przyjąć, że kultura, do tworzenia której jest wezwany człowiek w akcie stwór­czym Boga, to tworzenie środowiska, w którym człowiek żyje, działa i pracuje – prze­twarzaniem chaosu w kosmos – to patrząc na jego życie rektorskie z tej perspekty­wy, mogę powiedzieć, że nasza Uczelnia, jak mawialiśmy, nabierała dzięki niemu „rumianków”, tzn. zrobił dla niej bardzo wiele w sferze ekonomicznej i materialnej, przetwarzając mozolnie ten uczelniany chaos w kosmos. Wszyscy to dostrzegaliśmy, a ja, jako prorektor do spraw mienia i finansów, szczególnie. Nie była to sprawa łatwa. On – wieloletni ekonom Archidiecezji Warszawskiej – wiedział, jak wiele trudu ta dziedzina kosztowała. Ale w tym tworzeniu środowiska uniwersyteckiego było jeszcze coś więcej. Dla mojego Rektora ważna była nie tylko sfera materialna i ekonomiczna, chociaż bez niej każde mówienie o rozwoju Uniwersytetu jest nieporozumieniem. Ważna dla niego była sfera naukowa jako istota istnienia Uniwersytetu. Był inspira­torem otwarcia naszej Uczelni na inne ośrodki naukowe, a przede wszystkim troski o otwarcie nowych kierunków, które pozwalałyby pozostać naszej Uczelni wśród tzw. uniwersytetów bezprzymiotnikowych. To była jego wielka troska, w której towarzy­szyłem mu jako współpracownik. Dzięki jego staraniom powiększona została w spo­sób znaczący kadra naukowa. To także było owo „przetwarzanie chaosu w kosmos” naszej Uczelni.

Jeśli przyjąć, że kultura, do której tworzenia został człowiek wezwany w akcie stwórczym, jest nie tylko formą stosunku człowieka do świata, ale także stosunkiem do człowieka – chodzi o to, co w sferze kultury nazywane jest substancją etyczną, kulturą etyczną – to patrząc na niego jako rektora, mogę powiedzieć, że w naszej Uczelni tworzył i stworzył kulturę etyczną opartą na szacunku dla godności każdego człowieka. W ten sposób nie tylko on sam humanizował rzeczywistość, w której żył, ale uczył tego nas wszystkich. A przecież o ten wymiar kultury, jakim jest kultura mo­ralna w szczególny sposób apeluje dziś świat, w tym także świat naukowy. Jego rektorowanie nigdy nie przesłoniło mu człowieka – współpracownika, kolegi, studenta. To także było przetwarzanie naszego uniwersyteckiego „chaosu w kosmos”.

Jeśli przyjąć, że kultura, do której tworzenia wezwany jest człowiek w akcie stwór­czym, to także forma tworzenia siebie – to tak, jakby Bóg, stwarzając człowieka, nie dokończył jego kształtowania, lecz dając wielorakie talenty, pozostawił to samemu człowiekowi – to patrząc na mojego Rektora z tej perspektywy, możemy powiedzieć, że stworzył on postać dobrego i mądrego życiowo człowieka, z którego dobroci, wie­dzy i mądrości korzystali inni ludzie naszego Uniwersytetu.
Karl Barth miał powiedzieć kiedyś, że w niebie będzie przede wszystkim mu­zyka – to by oznaczało, że tam dostaną się tylko muzycy – i że będzie to muzyka Bacha. Tylko wtedy, gdy aniołowie będą sami, będą grali muzykę Mozarta. Wydaje się jednak, że próg wieczności przekroczą wszystkie twórcze osiągnięcia człowieka, wszystko, co stworzył człowiek, wszystkie jego dzieła, które poszerzyły go, pogłębi­ły i uczyniły bardziej ludzkim. Kultura jest bowiem kształtowaniem siebie w sferze prawdy (rozwój intelektualny), piękna (rozwój duchowy), dobra (rozwój moralny), świętości (rozwój religijny). I za to, co w tej materii stworzył mój Rektor chciałem mu podziękować.
W czasie Mszy św. pogrzebowej powiedziałem: „Dziś po raz ostatni jesteś z nami fizycznie obecny na tym bielańskim kampusie Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Będzie nam brakowało Twojej fizycznej obecności z uśmiechem wi­docznym na tym zdjęciu. Ten uśmiech oddaje całą Twoją osobowość. Tego już nie będzie i trzeba się z tym zgodzić, chociaż ciężko. Ale tak być musi. Wierzymy jednak, że będziesz z nami obecny duchowo i w tym wszystkim, co stworzyłeś w naszym Uniwersytecie.
Zanim fizycznie odejdziesz od nas, w imieniu całej społeczności akademickiej chciałem Ci powiedzieć jedno słowo: Dziękuję. Za Twój osobisty wkład w kondycję naukową naszej Uczelni, za Twój wkład w kondycję materialno-ekonomiczną, jak również za to, o czym mówiłem w czasie Twoich imienin na trzy dni przed śmier­cią – za Twoją troskę o kulturę etyczną (etos) naszej społeczności opartą o określony system wartości chrześcijańskich i humanistycznych, w tym o wartość fundamentalną – szacunek dla godności człowieka”. W tym miejscu jeszcze raz powtarzam te słowa. Niech one wyrażają całe moje wspomnienie o Moim Rektorze.
Jeśli przyjąć, że każde wieko trumny zakrywa jakąś historię i że jest to zawsze hi­storia wielka, bo jej autorem był człowiek stworzony przez Boga i przez Niego powo­łany do wielkiej godności, to wierzę także, że wieko trumny mojego Rektora pokrywa historię, która w sposób istotny wpisuje się w historię naszego Uniwersytetu, historię, którą do końca potrafi odczytać tylko Bóg. I dlatego akceptując Twoją wolę, Panie, odczytuję trudny sens tej śmierci, dziękując Ci za takiego Rektora.
Drogi Księże Rektorze, za Twoje piękne, dynamiczne i twórcze życie proszę Boga
–  Źródło Mądrości i Piękna, tej mądrości i piękna, które całe życie zgłębiałeś, aby dał Tobie w nich udział.

 


 

ks. Rafał Markowski

(wybrane fragmenty)

Spośród wielu darów, jakie ks. Ryszard otrzymał od Opatrzno­ści, najbardziej cenił sobie dar kapłaństwa. Rzeczywiście ka­płaństwo kochał i nieustannie w sobie pielęgnował. Było dla Niego sensem życia i drogą do osobistego uświęcenia. Było też drogą prowadzącą do drugiego człowieka. Ks. Ryszard bowiem służył swoim kapłaństwem nie tylko w sensie duszpasterskim, ale także poprzez wielki szacu­nek jaki okazywał każdemu spo­tkanemu człowiekowi. Jego nie­zwykłe umiłowanie kapłaństwa, a zarazem gotowość służenia innym, najbardziej uwidoczniło się w okresie pracy w Wyższym Seminarium Duchownym w Warszawie. Pełniąc funkcję pre­fekta (1979-1982), a następnie wicerektora (1982-1994) otaczał opieką i troską przyszłych kapła­nów, kształtował ich postawy, formował sumienia i poczucie odpowiedzialności, by wreszcie odpowiednio przygotować ich do podjęcia życia kapłańskiego. Po dzień dzisiejszy wielu kapła­nów Archidiecezji z wielką estymą wspomina postać i pracę wychowawczą ks. Ryszarda, pod­kreślając jak wiele zawdzięczają Jego opiece i postawie kapłań­skiej.
Na przestrzeni lat swego tra­gicznie przerwanego życia ks. prof. Ryszard Rumianek dał się poznać jako wspaniały kapłan, naukowiec, organizator, a nade wszystko jako wspaniały czło­wiek. Dziękując Bogu za dzieło Jego życia, jednocześnie swo­ją pamięcią wyrażamy uznanie i wdzięczność za wszelkie dobro, jakie stało się naszym udziałem dzięki osobie ks. prof. Ryszarda Rumianka.

 


ks. prof. UKSW dr hab. Jarosław Koral

(wybrane fragmenty)

„Ontologicznie dobry człowiek”

Księdza prof. dr hab. Ryszarda Rumianka poznałem osobiście po raz pierwszy w Łomiankach dobre kilka lat temu. Od tego czasu nasze kontakty nie tylko zacieśniły się, ale również nabrały charakteru stałych spotkań. Wielokrotnie bowiem w tym okresie byłem spowiednikiem śp. ks. R. Rumianka. Mój „Szef, bo tak go bardzo często tytułowałem, był naprawdę wielkim człowiekiem, Polakiem, kapłanem i naukowcem, a przede wszystkim był wspaniałym i cudownym przyjacielem. Był osobą, której na sercu leżało dobro każdego człowieka jako pracownika Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego oraz dobro uniwersytetu jako instytucji. Był przekonany, że dobro jest podstawowym motywem i celem ludzkiego działania. (…) Dla mojego „Szefa” takim dobrem był Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Bardzo często przy różnych spotkaniach ks. Rektor podkreślał, że spotkanie z Prymasem Tysiąclecia w dzieciństwie wywarło na nim wielkie wrażenie i nie-jako pokierowało jego dalszymi losami. Później jako alumn, kapłan, wychowawca i zastępca rektora Wyższego Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Warszawie, wielokrotnie miał okazję do kontaktów z ks. kard. Stefanem Wyszyńskim, który był dla niego niekwestionowanym wzorem i autorytetem we wszystkich płaszczyznach życia. Był autentycznie dumny, że nasz uniwersytet nosi miano tego wielkiego Polaka i człowieka Kościoła.
Ksiądz Rektor Ryszard Rumianek pozostanie w mojej pamięci jako człowiek prawie zawsze uśmiechnięty i pogodny, chociaż wielorakie trudności i problemy związane z kierowaniem uniwersytetem nie zawsze temu sprzyjały. Mimo tego „Szef starał się zawsze patrzeć optymistycznie na otaczającą go rzeczywistość. Imponował mi zawsze wielkim opanowaniem i spokojem, ale też stanowczością i konsekwencją, kiedy wymagała tego sytuacja. Był człowiekiem wielkiego taktu i kultury osobistej, co można było zaobserwować przy spotkaniach w wielu miejscach i z różnymi ludźmi. Ksiądz Rektor był także bardzo radosnym i wesołym kompanem. Wielokrotnie zabawiał zgromadzone towarzystwo swoimi fantastycznymi opowiadaniami, anegdotami i żartami. W czasie wielorakich wspólnych wyjazdów i wycieczek był przysłowiową duszą towarzystwa, co dla niektórych było znaczącym odkryciem. Taki wielki człowiek, na tak ważnym i odpowiedzialnym stanowisku, a taki wspaniały i naturalny, taki radosny i spontaniczny, taki cudownie autentyczny i normalny.
Nade wszystko był jednak naukowcem. Bardzo często rozmawialiśmy o sprawach nauki na naszym uniwersytecie. Przejmował się, kiedy dowiadywał się, że coś źle poszło, że nie przyznano wydziałom praw do doktoryzowania, że wystąpiły jakieś trudności z zatwierdzeniem habilitacji lub tytułów profesorskich. Bardzo mocno na sercu leżał mu właściwy i naukowo poprawny rozwój struktur uniwersyteckich. Był zakochany w Piśmie Św., a zwłaszcza w Starym Testamencie. Odbył specjalistyczne studia w tym zakresie w Rzymie i w Jerozolimie. Kiedy tłumaczył Księgę Ezechiela i pisał do niej komentarz, wiele razy przy różnorodnych spotkaniach, mówił, że musi szybko wracać do mieszkania, bo czeka na niego Ezechiel. Do końca swoich dni był człowiekiem czynnym naukowo. Prowadził wykłady oraz seminaria magisterskie i doktorskie. Kochał ludzi młodych, studentów i pragnął im przekazać jak najwięcej wiedzy i umiejętności.
Z racji swego upodobania do tematyki biblijnej, ks. Rektor Ryszard Rumianek pozostanie w naszej pamięci jako wspaniały i wytrawny przewodnik po Ziemi Świętej. Każdego roku starał się tak zorganizować sobie czas, by przynajmniej jedną grupę pielgrzymkową oprowadzić po ojczyźnie Jezusa Chrystusa. Sprawiało mu to autentyczną radość i zadowolenie oraz osobistą satysfakcję. Wielu pracowników naukowych i administracyjnych Uniwersytetu Stefana Kardynała Wyszyńskiego oraz ich najbliżsi, przyjaciele i znajomi uczestniczyli w tych niezapomnianych przeżyciach. Namacalnym efektem i owocem pracy ks. Ryszarda jako przewodnika zostanie dla nas wszystkich wspaniały album zatytułowany „Śladami Jezusa”.
Ksiądz Rektor Ryszard Rumianek miał też i tę wspaniałą zaletę, że umiał zjednywać sobie ludzi od pierwszego spotkania. (…)
Jego Magnificencja Ksiądz Ryszard Rumianek bardzo kochał swoją rodzinę i był szczerze zatroskany o teraźniejszość i przyszłość. Doskonale rozumiał, że rodzina jest w życiu oparciem, czymś, co nas chroni i nas wzmacnia. Rodzina spełnia ogromną rolę w wychowywaniu młodych pokoleń, które są przyszłością i nadzieją zarówno społeczeństwa, jak i Kościoła. Jest najpełniejszą i najbogatszą szkołą człowieczeństwa, w której ludzie uczą się podstawowych wartości życiowych, takich jak: miłość, szacunek dla drugiej osoby, bezinteresowna pomoc czy wdzięczność. (…) Rodzina rozwija i chroni powołania, które Bóg wzbudza w ich wspólnocie. Ksiądz Rektor bardzo często przy różnych okazjach, przywoływał postaci swoich rodziców, atmosferę domu rodzinnego, lata dzieciństwa i młodości. O swoich rodzi¬cach wyrażał się zawsze z wielkim szacunkiem i miłością. Podkreślał, że to dzięki nim i ich wychowaniu został kapłanem. Bolał także nad przedwczesną śmiercią brata, którego bardzo kochał i szanował. Przede wszystkim jednak otaczał miłością i delikatną troską żyjących członków swojej rodziny. Zapraszał nas do domu swojej siostry Barbary i jej męża Sławomira na przyjacielskie spotkania i wspólne biesiadowanie. Bardzo na sercu leżała mu choroba siostrzeńca Michała. A z drugiej strony ogromnie cieszył się, że przybywa nowych członków rodziny i to napawało go optymizmem. Ksiądz Rektor pamiętał i kochał tych, co już odeszli i troskał się o żyjących członków swojej biologicznej rodziny.
Na koniec tych wspomnień o ks. Rektorze Ryszardzie Rumianku pragnę powiedzieć wszem i wobec, że był to człowiek wierzący. Ludzie żyjący we współczesnym świecie są zagonieni, zapracowani, dążą do tego, by posiąść jak najwięcej dóbr materialnych, efektem czego jest odłączenie się od Boga, zapomnienie, czym jest wiara i jaka powinna być jej rola w życiu. Każdy człowiek żyje bieżącą chwilą, troszczy się o lepsze jutro i nie zastanawia się nad tym, co się stanie, gdy jutro już go nie będzie. Współcześni ludzie odsuwają problem śmierci na później, wydaje się im, że mają przed sobą jeszcze bardzo długi okres życia. (…) A nasz ks. Rektor był dobrym chrześcijaninem o delikatnym i wrażliwym sumieniu. Sumienie jest naszym wewnętrznym głosem, który mówi, co wolno, a czego nie możemy robić. (…) Ksiądz Rektor bardzo dbał o stan swojego sumienia, o to, by w każdej chwili swego życia być przygotowanym na spotkanie ze swoim Stwórcą. Dnia 9 kwietnia 2010 roku o godzinie 17.45 w Katedrze Wojska Polskiego pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny w Warszawie odbyła się jego ostatnia spowiedź święta, która przygotowała go na spotkanie z Bogiem. Jestem głęboko przekonany, że mój „Szef jest już teraz po tej lepszej stronie życia i oczekuje na nasze z nim spotkanie.
I niech tak się stanie, BO BYŁ ONTOLOGICZNIE DOBRYM CZŁOWIEKIEM.


Izabela Walendziak

Zbliża się trzecia rocznica katastrofy smoleńskiej, w której zginął ks. prof. Ryszard Rumianek, nasz serdeczny Przyjaciel. Ryszard, Rysiek, Rysio – tak najczęściej zwracaliśmy się do Niego w grupie kilkudziesięciu bliskich sobie osób z Okęcia, Konstancina, Tarchomina, a także Kalisza.
Był człowiekiem życzliwym, zatroskanym o innych. Towarzyszył tym, którzy potrzebowali Jego pomocy, chętnie służąc każdej dobrej sprawie, nie oczekując nic w zamian dla siebie („dobro wraca podwójnie” – często powtarzał). Cieszył się, gdy na corocznym spotkaniu opłatkowym, przy choince, obdarowywał (jak św. Mikołaj) nasze dzieci prezentami, nie zapominając także o drobiazgach dla nas.
Ksiądz Ryszard był człowiekiem bardzo pracowitym (jak „dzięcioł przy drzewie”), realizował wielorakie zadania naukowe, dydaktyczne i organizacyjne (w ostatnich latach jako rektor Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego). Był profesorem biblistyki, opublikował wiele cennych pozycji naukowych, i tę najważniejszą książkę pt. „Księga Ezechiela: tłumaczenie i komentarz”. Ezechiel – to przecież Jego ulubiony prorok.
Ryszard był cenionym przewodnikiem po Ziemi Świętej, wielokrotnie pielgrzymując do miejsc, w których mieszkał, modlił się i nauczał Jezus. Właśnie tam, wędrując w upale po pustyni, poznał co oznacza podać komuś kubek zimnej wody – wielokrotnie o tym wspominał.
Pozostaną też w naszej pamięci wakacyjne wyjazdy z Rysiem w Gorce. Ukochana bacówka pod Turbaczem, piękne góry, długie wieczorne rozmowy przy kominku. Ale chyba najbardziej brakuje nam comiesięcznych, sobotnich spotkań biblijnych, na które zawsze znajdował czas, nawet wtedy gdy pełnił odpowiedzialną funkcję rektora UKSW. Brakuje nam pogody ducha Ryszarda, Jego ciepłego uśmiechu i poczucia humoru.
Składając hołd śp. Ryszardowi, tych kilka utworów Jego pamięci poświęcam.

Dobro wraca podwójnie

Kapłan, Brat, Przyjaciel,
w pamięci wielu niezwykły Człowiek,
co nieustannie myślał jak ogrzać i posklejać ludzkie serca.
Kto na uśmiech, na pomoc, na lekarstwo czeka.
Nie chciał nic w zamian, bez żadnej wdzięczności,
ciasto po spotkaniu też rozdał dla gości.
„Tylko to zatrzymacie co rozdacie innym.
Dobro wraca podwójnie, często z innej strony”.
I nad nami wszystkimi wciąż był pochylony.

Święty Mikołaj

Jakże wesoło i gwarno
pod tą naszą choinką.
Cała gromadka dzieci.
Chcąc wszystkim uchylić Nieba,
przebrał kolegę za świętego Mikołaja.
Obdarował delikatnie, dyskretnie,
aby nikogo nie urazić.
Sam myślał o tym co i komu dać
a potem zniknął od choinki,
by podarować jeszcze każdemu z nas
kilka chwil rozmowy
tak cennej i ciepłej,
jak ojciec zatroskany o swe wszystkie dzieci.

… jak dzięcioł przy drzewie

Tu pukają, tam dzwonią, gdzieś proszą.
Wszędzie zdążył i pomógł na czas.
Punktualny, dostojny i słowny –
taki był i pozostał już w nas.
Pracowity jak dzięcioł przy drzewie,
by nie zawiódł i słowa dotrzymał,
oczarował spojrzeniem wnikliwym
choćby smutek najgłębiej ukrywał.

Zostawić dokończone

Przeprosić od razu, nie czekać na później,
podać rękę przed nocą, która jest niepewna.
Zostawić dokończone jak testament na stole.
Polać wodą, zagoić i nie rozdrapywać,
bo boli gdy rozdrażnisz,
w życiu różnie bywa.
Jeśli raz rękę do pługa przyłożysz
idź do przodu, nie wracaj,
bo może być gorzej.

Dolina Ezechiela

Tak nagle, niespodziewanie i z zaskoczenia
Bóg, Honor, Ojczyzna – skautowskie dziecko
co innych uczyło jak kochać Polskę.
Bez pożegnania, jakby na chwilę,
a jednak na zawsze wzniosło się nad Doliną Ezechiela
i przed oczyma postawiło nam wizję ożywionych kości
Zmartwychwstałego Pana,
który Go prowadził po ukochanej Ziemi Świętej – ojczyźnie Boga.
Wspominany z uśmiechem
bez cienia wątpliwości, że Pan tam jest.
To co dla nas jeszcze ze znakiem zapytania
w Jego pogodnych oczach nie budziło żadnych wątpliwości.
Jak odstawiona filiżanka po herbacie z dużą pewnością swej wiary,
jak kropka postawiona nad „i”, która wciąż nam przypomina,
że ani jedna jota się nie zmieni.

Kubek zimnej wody

Ziemio Święta z Doliną Jozafata
co przypominasz prawdę o zmartwychwstaniu.
Tyś mnie syna wiernego tylekroć przyjmowała
na Górze Błogosławieństw z ukochanym widokiem,
umacniałaś mą wiarę,
a w upalny dzień podawałaś kubek zimnej wody na pustyni,
by ostudzić spragnione i spękane serce.
Dziś chodzę tam dalej za śladami mojego Pana,
którego kamień namaszczenia tylekroć całowałem.
Zaprowadź mnie do „In Gallicantu”,
gdzie kogut zapiał dla świętego Piotra,
by usłyszeli głos Boga ci
co od wiary odeszli.

Zabrane i zostawione

Potok, szum wody bystry i rwący,
ukochana bacówka, a w dali Turbacz
witający w upalny dzień zmęczonych turystów.
Po ostrym podejściu na polanę Ojca Maksymiliana
jeszcze przerwa na Anioł Pański odmówiony razem
i garść widoków na przepiękne Gorce
jakby gąbka, która ma wchłonąć wodę na dłużej.
Zabrane i zostawione,
tak jak tylko Bóg wszechmocny
potrafi rozdzielić to co niepodzielne,
bo żyje w nas dalej.

Łzy niepodzielone

Spotkania sobotnie to te cenne chwile,
na które czekaliśmy w ciągłym zaganianiu.
Zawsze punktualnie na nich się zjawiałeś,
ale nigdy kapci Ci nie podawano.
Po swej ciężkiej pracy przyszedłeś odpocząć,
pocieszyć, opowiedzieć co Ci dobrze poszło.
Na dzień dobry Cię witano gorącym rosołem
tak równo chwalonym, choć smak był nierówny,
jak Marta i Maria role podzielone.
Potem to co najważniejsze, bo strawa duchowa
nad którą czuwała ta biblijna Maria.
A Tyś nas kierował w tą Łazarza stronę,
Pan prawdziwe Łzy wylał bo się ich nie wstydził.
Niech więc u nas choć będą
Łzy niepodzielone.

 


 

Homilie

 

Abp Stanisław Gądecki – „Przewiduj koniec”

Homilia na Mszy św. pogrzebowej odprawianej w kościele Niepokalanego Poczęcia NMP
Warszawa – Bielany (22 kwietnia 2010 r.)

Eminencjo, Księże Kardynale Prymasie,
Księże Arcybiskupie Kazimierzu, Ordynariuszu Archidiecezji Warszawskiej,
Ich Ekscelencje Księża Biskupi,
Drodzy Kapłani,
Osoby życia konsekrowanego,
Czcigodna Rodzino i Krewni zmarłego Księdza Profesora, Pani Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego, Ich Magnificencje Rektorzy wyższych uczelni, Posłowie,
Władze samorządowe,
Wielce Szanowne Władze Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, Pracownicy i Studenci,
Szanowni Przyjaciele, Koledzy i Bliscy Księdza Prałata, Widzowie TV Trwam!

Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity „J 12, 24).

Myśląc w ten paradoksalny, ewangelijny sposób, zebraliśmy się dzisiaj, by modlić się za śp. ks. prof. Ryszarda Rumianka, rektora Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, ofiarę tragicznej katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem. W kościele Niepokalanego Poczęcia NMP na warszawskich Bielanach chcemy podziękować Panu Bogu za wszelkie dobro, które rodzina, Kościół, a w szczególności Archidiecezja Warszawska, Wyższe Metropolitalne Seminarium Duchowne, Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego i my osobiście zawdzięczamy temu kapłanowi skromnemu, zatroskanemu o drugiego człowieka i pełnemu optymizmu płynącego z wiary.

Rodzina
Ksiądz Rektor Ryszard Rumianek urodził się w Warszawie dnia 7 listopada 1947 roku i zawsze był związany z tym miastem, które mocno zakorzeniło się w jego sercu.
Jego pierwszą, widoczną cechą byk silnie ukorzeniona rodzinność. Serdecznie kochał swoich rodziców, czego sam wielokrotnie byłem świadkiem, a także swoje rodzeństwo. Miał możność doświadczyć szczęścia rodzinnego, którego głównymi składnikami są: miłość, przebaczenie i wspólne posiłki (E. Glińska). Nie tylko przejął naturalną dobroć od swoich Rodziców, ale tą dobrocią szeroko obdarzał napotkanych po drodze ludzi. W rodzinie dowiedział się o tym, że najważniejsze, co ojciec może przekazać swoim dzieciom, to uczciwie, mądrze, wiernie i dozgonnie kochać ich matkę. Od czcigodnych rodziców przejął szczególną pokorę, która w każdym poważnym przedsięwzięciu kazała mu szukać rady mądrzejszych od siebie w dziedzinach, które były mu obce. W ten sposób, dzięki wsparciu i doświadczeniu swojego brata, stworzył Fundację im. Prymasa Tysiąclecia, której przewodniczył, a która pomogła w utrzymaniu ekonomicznym Wyższego Seminarium Duchownego na Bielanach. A potem wiele, wiele razy, kiedy spełniał zadanie ekonoma swojej archidiecezji, odwoływał się ciągle do rady ludzi doświadczonych.
Był harcerzem. Stąd zapewne wywodziło się jego zamiłowanie do spotkań międzyludzkich i ciekawość świata. Stąd brał się jego żywy patriotyzm i odpowiedzialność za innych ludzi. A także ta naturalna otwartość, dzięki której nie wyobrażał sobie życia wyizolowanego, skupionego na samej nauce, bez żywych kontaktów z ludźmi. Nie pamiętam takiego okresu w jego życiu, w którym nie byłby związany z jakąś grupą młodzieży, a następnie także profesorów, dla których pragnął budować przestrzeń dyskusji o nauce i wierze. Patrząc na niego z bliska, łatwo można było zrozumieć, „jak piękny jest człowiek, kiedy jest człowiekiem” (Menander). Posiadał przy tym trzeźwy umysł, który rozumiał, że odrobina dobroci dla jednego człowieka jest o wiele ważniejsza, aniżeli miłość do całej ludzkości.
Z rodziny, harcerstwa i Kościoła wyniósł głęboki patriotyzm. To m.in. dlatego tak bardzo się cieszył zaproszeniem, jakie otrzymał od Pana Prezydenta na wylot do Katynia dla uczczenia 70. rocznicy zbrodni katyńskiej Wiedział o latach zakłamywania historii katyńskiej, o rodzinach ofiar, którym odebrano prawo do publicznej żałoby, do godnego upamiętnienia najbliższych. A ponieważ, podobnie, jak jego rodzice, zdecydowanie brzydził się wszelkim kłamstwem, dlatego z największą radością wyczekiwał tego wylotu, który miał mu umożliwić pierwszą wizytę w Katyniu. Mimo tego, że – dzięki jakiejś dziwnej intuicji – w okresie bezpośrednio poprzedzającym wylot ogarnęły go nagle wątpliwości, w przededniu wylotu poszedł do spowiedzi świętej, następnie wyłożył swój testament na biurko i pojechał. Istotnie Polska, także w jego osobie, delegowała do Katynia swoich najlepszych przedstawicieli, dla których słowa „patriotyzm” i „polska tożsamość” nie były pustymi dźwiękami.
Z rodziny wyniósł też radosną i pewną wiarę, czyli zgodę umysłu na dostrzeżoną prawdę. Wiedział, że wiara nie jest jakimś irracjonalnym, uczuciowym i nieprzekazywalnym doświadczeniem nieposiadającym wystarczających racji rozumowych dla swojego uzasadnienia. Ona jest właśnie rozumowym odczytywaniem znaków. Niech mi wolno będzie zilustrować to prostym obrazem. Wyobraźmy sobie, że jedziemy samochodem i zbliżamy się do szczytu wzgórza. Z naszego punktu widzenia nie widać dalszego ciągu drogi leżącej za wzgórzem. Czy jednak ów brak widoczności sprawi, że zatrzymamy samochód i pójdziemy pieszo sprawdzać, czy droga ta biegnie dalej? Z pewnością nie. Dlaczego? Ponieważ ufamy znakowi postawionemu przy drodze, który informuje, że ta droga prowadzi do interesującej nas miejscowości. Co więcej, będziemy jechali dalej z tą samą ufnością, ponieważ „wiara jest poręką tych dóbr, których się spodziewamy, dowodem tych rzeczywistości, których nie widzimy” (Hbr 11, 1). Wiara nie wykracza poza rozsądek, ani nie obraża rozumu, ale go przekracza. Ksiądz Ryszard nie miał wątpliwości, co do tego, że wierząc, zyskujemy wszystko, a niczego nie zyskujemy, nie wierząc (B. Pascal). Ze człowiek bez wiary jest jak podróżny bez celu.

Kapłaństwo
Jego główną miłością było przede wszystkim kapłaństwo. Dlatego za radą znajomego jezuity wstąpił do Wyższego Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Warszawie i w roku 1972 przyjął, razem ze Sługą Bożym ks. Jerzym Popiełuszką, święcenia kapłańskie z rąk kard. Stefana Wyszyńskiego. Za hasło wiodące swojego kapłańskiego życia wziął łacińskie powiedzenie zaczerpnięte z Gęsta Romanorum: „quidquid agis prudenter agas et respice finem („cokolwiek czynisz, czyń rozważnie i przewiduj koniec”)”.
Najpierw i ponad wszystko pragnął być kapłanem. To było największe jego pragnienie. A w kapłanie, jak wiemy, spotykają się trzy powołania: królewskie, prorockie i kapłańskie, zwane dziś także władzą pasterzowania, nauczania i uświęcania Ludu Bożego. Te trzy powołania nie są do siebie podobne. Każde z nich ma własną specyfikę, po której je rozpoznajemy. Wystarczy przytoczyć tutaj trzy teksty biblijne, wskazujące na specyficzne cechy każdej z tych dróg.
Pierwsze z nich jest powołaniem królewskim. Wzorem takiego powołania pozostaje dla nas król Salomon – wzór sprawiedliwych rządców. Młody Salomon w następujący sposób opisuje, w modlitwie, swoje powołanie: „Teraz więc, o Panie, Boże mój, Tyś ustanowił królem Twego sługę w miejsce Dawida, mego ojca, a ja jestem bardzo młody i nie umiem rządzić. Ponadto Twój sługa jest pośród Twego ludu, który wybrałeś, ludu mnogiego, którego nie da się zliczyć, ani też spisać z powodu jego mnóstwa. Racz więc dać Twemu słudze serce rozumne do sądzenia Twego ludu i rozróżniania dobra od zła, bo któż zdoła sądzić ten lud Twój tak liczny? Spodobało się Panu, że właśnie o to Salomon poprosił. Bóg więc mu powiedział: «Ponieważ poprosiłeś o to, a nie poprosiłeś dla siebie o długie życie ani też o bogactwa, i nie poprosiłeś o zgubę twoich nieprzyjaciół, ale poprosiłeś dla siebie o umiejętność rozstrzygania spraw sądowych, oto spełniam twoje pragnienie i daję ci serce mądre i pojętne, takie, że podobnego tobie przed tobą nie było i po tobie nie będzie»„ (1 Kri 3, 7-12). Według słów tej modlitwy, najważniejszą cnotą władcy jest umiejętność odróżniania dobra od zła i wybierania dobra. Owocne przewodzenie ludziom domaga się tego rodzaju uzdolnienia.
Inaczej przedstawia się powołanie prorockie. Tutaj decydującym nie jest serce proroka, lecz usta prorockie. Najważniejsze jest, by usta te wypowiadały jedynie słowa Boże. Ten fakt ilustruje z kolei tekst o powołaniu młodego i niedoświadczonego proroka Jeremiasza: „«Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię, nim przyszedłeś na świat, poświęciłem cię, prorokiem dla narodów ustanowiłem cię». I rzekłem: «Ach, Panie Boże, przecież nie umiem mówić, bo jestem młodzieńcem, Pan zaś odpowiedział mi: «Nie mów: Jestem młodzieńcem, gdyż pójdziesz, do kogokolwiek cię poślę, i będziesz mówił, cokolwiek tobie polecę. Nie lękaj się ich, bo jestem z tobą, by cię chronić» – wyrocznia Pana. I wyciągnąwszy rękę, dotknął Pan moich ust i rzekł mi: «Oto kładę moje słowa w twoje usta. Spójrz, daję ci dzisiaj władzę nad narodami i nad królestwami, byś wyrywał i obalał, byś niszczył i burzył, byś budował i sadził» „(Jer 1, 5-10). Powołanie prorockie, a więc powołanie do nauczania – za przyczyną prawych ust – prowadzi do zniszczenia rzeczywistości bezbożnej i odbudowania Bożej budowli, jaką jest człowiek i społeczeństwo. Decydującą rolę w tym procesie odgrywają usta nauczającego.
W powołaniu kapłańskim idzie z kolei o coś więcej. Tutaj nie chodzi tylko o rozumne serce czy oczyszczone usta. To powołanie domaga się ofiary „ciała i krwi” zainteresowanego, ponieważ specyfiką powołania kapłańskiego jest składanie ofiary. Wspaniale opisuje to autor Listu do Hebrajczyków: „Ale Chrystus, zjawiwszy się jako arcykapłan dóbr przyszłych, przez wyższy i doskonalszy, i nie ręką – to jest nie na tym świecie – uczyniony przybytek, ani nie przez krew kozłów i cielców, lecz przez własną krew wszedł raz na zawsze do Miejsca Świętego i osiągnął wieczne odkupienie. Jeśli bowiem krew kozłów i cielców oraz popiół z krowy, którymi skrapia się zanieczyszczonych, sprawiają oczyszczenie ciała, to o ile bardziej krew Chrystusa, który przez Ducha wiecznego złożył Bogu samego siebie jako nieskalaną ofiarę, oczyści wasze sumienia z martwych uczynków, abyście służyć mogli Bogu żywemu” (Hbr 9, 11-14). Zaangażowanie kapłańskie to sprawa ofiary własnego ciała i krwi i chociaż nie potrzebuje ono – jak w przypadku Chrystusa – oznaczać męczeństwa, to jednak z pewnością domaga się ono zaangażowania całego człowieka.

Ciąg dalszy
Po dwóch latach wikariatu – w latach 1974-1977 – ks. Ryszard został skierowany na dalsze studia, na Papieskim Instytucie Biblijnym w Rzymie, gdzie zdobył licencjat nauk biblijnych. Następnie w 1977 roku podjął studia na Franciszkańskim Studium Biblijnym w Jerozolimie, a potem – przez dwa lata – na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie, gdzie obronił doktorat z teologii biblijnej w roku 1979.
Po powrocie do Polski – w latach 1979-1982 – został prefektem diakonów Wyższego Metropolitalnego Seminarium Duchownego św. Jana Chrzciciela w Warszawie, a w latach 1982-1994 wicerektorem tegoż Seminarium. Na stałe związał się z Seminarium Warszawskim, mieszkając najpierw tutaj, na Bielanach, a następnie przy Krakowskim Przedmieściu. Pamiętam zdumienie jednego ze starszych profesorów, który będąc przez chwilę u ks. wicerektora, nie mógł wyjść z podziwu nad spokojem, z jakim ten znosił niekończące się pukanie do drzwi zastępów kleryków, którzy mieli do załatwienia jakieś ważne i mniej ważne sprawy w mieście.
W tym momencie zaczęła się jego nowa pasja życiowa, której obecności w sobie na-wet nie podejrzewał. W latach 1994-2005 otrzymuje funkcję ekonoma Archidiecezji Warszawskiej. Staje się przewodniczącym Rady w Fundacji im. Prymasa Tysiąclecia i członkiem Rady do spraw Ekonomicznych Kurii Metropolitalnej Warszawskiej oraz pełnomocnikiem do zarządzania majątkiem archidiecezjalnym oraz członkiem Rady Biskupiej Archidiecezji Warszawskiej. To jeszcze jedna cecha jego bogatej osobowości. Będąc z wykształcenia biblistą, czyli człowiekiem poświęconym nauce, potrafił z tym samym zacięciem i zręcznością prowadzić sprawy domagające się diametralnie innych zdolności umysłowych. I to prowadzić tak sumiennie, że mógłby, według słów św. Pawła, stać się wzorem dla biskupa. „Biskup bowiem winien być, jako włodarz [ekonom] Boży, człowiekiem nienagannym, niezarozumiałym, nieskłonnym do gniewu, nieskorym do pijaństwa i awantur, nie chciwym brudnego zysku, lecz gościnnym, miłującym dobro, rozsądnym, sprawiedliwym, pobożnym, powściągliwym, przestrzegającym niezawodnej wykładni nauki, aby przekazując zdrową naukę, mógł udzielać upomnień i przekonywać opornych” (Tt 1, 7-9).

Nauczanie
W 1995 roku zrobił habilitację w zakresie teologii biblijno-pastoralnej na Papieskim Wydziale Teologicznym w Warszawie, rok później uzyskał tam tytuł docenta, a w 1998 roku nadano mu tytuł profesora nadzwyczajnego ATK. W 2002 zaś roku uzyskał tytuł profesora w zakresie nauk teologicznych.
Pasjonował się Ziemią Świętą. Wiele razy oprowadzał po niej pielgrzymki, których uczestnicy zgodnie twierdzili, że dzięki niemu mogli nie tylko lepiej poznać Ziemię Świętą, ale i lepiej poznać Chrystusa. W pewnym sensie pielgrzymi nakłonili go do wydania „Bramy do nieba: przewodnika po Ziemi Świętej” (2008). Rok później wydał album „Śladami Jezusa”, z którego był bardzo dumny. Ofiarując mi album, powiedział: „Przyjrzyj się temu zdjęciu, czy nie przypominam na nim tego wielbłąda, który stoi przede mną?”.
W latach dziewięćdziesiątych był członkiem Komisji Prymasowskiej do spraw studiowania projektu powołania uniwersytetu katolickiego w Warszawie. Wspólna praca wielu ludzi zaowocowała wówczas powołaniem do życia UKSW. Z tym dzielnym uniwersytetem związał się ostatni prezydent RP na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski, który otrzymał tutaj dyplom doktora honoris causa nauk humanistycznych. Od 1999 r. profesorem Wydziału Prawa UKSW był prezydent Lech Kaczyński. Doktorem honorowym UKSW był także bp. Tadeusz Płoski.
On sam gorliwie sprawował urząd rektora Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego (2005-2010). Zadanie to pragnął wykonywać według myśli Prymasa Tysiąclecia, w duchu jego mądrości, służby człowiekowi i jednoczenia ludzi. Zależało mu na rozwoju tej uczelni. Rozwinął na niej kierunki takie, jak prawo, socjologia. W ostatnich latach otworzył na uczelni stosunki międzynarodowe i archeologię.
Za jego kadencji powstało Centrum Edukacji i Badań Interdyscyplinarnych UKSW, kampus uniwersytecki przy ul. Wóycickiego. Z racji rektorstwa został też konsulatorem Rady Naukowej KEP.
Na tym uniwersytecie pełnił też funkcje kierownika katedry Historii Biblijnej i Filologii Biblijnej. Specjalizował się w egzegezie Starego Testamentu, historii biblijnej, a także teologii biblijnej i pastoralnej.
Wydał m.in. następujące publikacje:
– Motyw miłości cudzołożnej w Ez 16i 23 (1995) – była to jego praca habilitacyjna. Jej temat zasugerował mu ks. prof. Chrostowski. On sam do końca nie był pewien, czy nie był to żart ze strony jego kolegi,
– Wizje pomyślności w Księdze Ezechiela (1998),
– Orędzie Księgi Ezechiela (1999),
– Prorocy okresu niewoli babilońskiej (2004),
– Księga Ezechiela: tłumaczenie i komentarz (2009).

Zajęcia prowadził z wielką pasją. Przedstawiał Pismo Święte w sposób bardzo obrazowy. Będąc człowiekiem pogodnym i życzliwym, starał się raczej zainteresować, niż stresować studentów. Nie miał zwyczaju „oblewania” ich na egzaminach. Mówił mi, że po pierwsze szkoda czasu na egzaminy poprawkowe, a po wtóre – nie ma potrzeby mnożenia wrogów Kościoła. Miał duże poczucie humoru, lubił żartować, lubił być uśmiechnięty. Był osobą wyjątkową, dla której losy studentów były sprawą największej wagi.
Był wzorem prawdziwego teologa, który nie ulega pokusie ogarnięcia swoim rozumem niezgłębionej do końca tajemnicy Boga, ale zdaje sobie sprawę z własnych ograniczeń. Obce mu było chłodne akademickie podejście do Pisma Świętego, które prowadzi do „wiwisekcji tajemnicy” oraz ignorowania wymiaru nadprzyrodzonego. Wiedział, że ten, kto uprawia teologię, winien kochać, pracować, modlić się i cierpieć dla Kościoła. A wycierpiał się niemało, będąc osobą bardzo wrażliwą i źle znoszącą najmniejszy podstęp.
Za wybitne zasługi w działalności naukowo-dydaktycznej i osiągnięcia w pracy duszpasterskiej został odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski (5 października 2009). A dnia 16 kwietnia 2010 – pośmiertnie odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.

Zakończenie
„Nie ten żył długo, kto liczne miał lata, lecz ten, kto zrobił wiele dobrego dla świata (A. Naruszewicz). Przeżył 62 lata, z czego w kapłaństwie 37. Cośmy stracili razem z jego śmiercią? Straciliśmy niebo, ponieważ „każdy dobry człowiek jest niebem na ziemi” (J. Tauler).
W obliczu tej tragicznej śmierci tak zacnego człowieka pragniemy, jako ludzie wierzący, przekształcić ból i refleksję w początek nawrócenia i zaczyn nowego, lepszego życia. Jezus uczy: „Myślicie, że owych osiemnastu, na których zwaliła się wieża w Siloam i zabiła ich, było większymi winowajcami niż inni mieszkańcy Jerozolimy? Bynajmniej, powiadam wam; lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy tak samo zginiecie” (Łk 13,1-5).
„A szło za Nim mnóstwo ludu, także kobiet, które zawodziły i płakały nad Nim. Lecz Jezus zwrócił się do nich i rzekł: «Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi! Oto bowiem przyjdą dni, kiedy mówić będą: „Szczęśliwe niepłodne łona, które nie rodziły, i piersi, które nie karmiły”. Wtedy zaczną wołać do gór: Padnijcie na nas; a do pagórków: Przykryjcie nas! Bo jeśli z zielonym drzewem to czynią, cóż się stanie z suchym?»” (Łk 23, 27-31).
Odpowiedzią człowieka wiary na to, co się wydarzyło, nie może być lamentowanie, ale nawrócenie. „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!” (Mk 1, 15). Nawrócić się znaczy przemyśleć, poddać rewizji nasze życie indywidualne i społeczne, pozwolić Bogu wniknąć w zasady rządzące naszym życiem, nie kierować się w osądach rozpowszechnionymi opiniami. Nawrócić się znaczy nie żyć, jak wszyscy, nie postępować, jak wszyscy, nie usprawiedliwiać własnych dwuznacznych albo niegodziwych działań tym, że inni postępują tak samo, nie opierać się na osądzie wielu, na osądzie ludzkim, ale na osądzie Bożym. Innymi słowy, szukać nowego stylu życia. Oto – wynikające z tej śmierci – nasze życiowe zadanie!

 


 

 

Abp Henryk Hoser – „Pozostawił nas ubogaconych jego świadectwem życia”

Homilia wygłoszona podczas Mszy Św. pogrzebowej w kościele parafialnym św. Franciszka
z Asyżu na Okęciu (22 kwietnia 2010 r.)

Od wielu już dni trwają uroczystości pogrzebowe oddające hołd i otaczające modlitwą osoby rodaków, którzy wspólnie, w liczbie 96, przekroczyli bramy śmierci. O tym wydarzeniu powiedziano już wiele, podkreślano również symboliczny charakter tak bulwersującej katastrofy nie tylko lotniczej, ale i społecznej, osobistej i rodzinnej tak szerokich kręgów. To, co się wydarzyło sięga w głąb naszej świadomo­ści, porusza wszystkie pokłady ludzkiej uczuciowości, wstrząsa sumieniami.
Wszyscy uświadamiamy sobie i oceniamy poniesione straty: osierocone dzieci, owdowiali ojcowie lub matki, młodzi zgaśli w kwiecie wieku, środowiska pozbawione przewodników i kluczowych postaci, zdekapitowany aparat państwowy, strata naj­wyższych dowódców wojskowych, Kościół stracił najlepszych synów i córki od bisku­pów i księży po oddanych Chrystusowi wiernych świeckich. Ile razy już tę żałobną listę słyszeliśmy! Dotkliwie piekący i trudny do uniesienia żal i żałoba.
Po szeregu ceremonii pogrzebowych o wymiarze krajowym przyszło nam chować i towarzyszyć w drodze na cmentarze poszczególnym osobom, ofiarom, wydaje się, czegoś niewytłumaczalnego i absurdalnego.
Dziś stoimy wokół trumny kapłana hojnie przez Boga obdarowanego. Dzięki swym licznym talentom i zdolnościom pełnił tak wiele funkcji, podejmował tak wiele zadań, obejmował tak wielki obszar odpowiedzialności. Ksiądz Ryszard Rumianek, rektor młodego i prężnego, będącego w pełni rozwoju, stołecznego Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego. I dlatego tam miała miejsce pierwsza dziś ceremo­nia pogrzebowa. Powiedziano zapewne, co powiedzieć należało, co było świadectwem o jego życiu w środowisku kościelno-akademickim. Uniwersytet jest i pozostanie w żałobie po tak bolesnej stracie.

Drodzy Bracia i Siostry,
Śmierć przecięła życie ks. Ryszarda w wieku jego 62 lat i 37 lat kapłaństwa, kie­dy w pełni sił twórczych i bogaty doświadczeniem miał tyle do przekazania, gdy ten przekaz był głównym nurtem duszpasterskiej i naukowej działalności i posłu­gi profesora i rektora. Właśnie posługi, a nie wykonywania czynności. Angażował w nią całą swoją osobę, duszę i ciało; duszę szlachetną, wielkie serce i podobne do św. Tomasza z Akwinu ciało oraz pogodne oblicze z pozierającymi bystro, spostrzegawczymi oczami. Jego autoironia, okraszona poczuciem humoru i dystansem do swej zacnej osoby upodabniały go z kolei do św. Tomasza Morusa. I nie tylko to, skoro o Morusie napisano: „Postać to niezmiernie ciekawa i barwna, rzadko wśród świętych spotykana. Wielki humanista, a przy tym mistyk, kochający życie, ale stokroć więcej kochający niebo. (…) Jako dziecko ziemi znał smak i radość życia. Był człowiekiem w najpełniejszym tego słowa znaczeniu”.
Nasz przyjaciel, powszechnie lubiany i szanowany, realizował z konsekwencją ta­jemnice radosne młodości i pierwszego powołania, tajemnice bolesne niezliczonych trudności, pokonywanych w rytmie kolejnych paciorków, aż do śmierci na Golgocie Wschodu.
Odbył trudne, niedostępne dla wielu, studia biblijne w ekskluzywnym i wyma­gającym Instytucie Biblijnym w Rzymie, by z badawczą pasją i synowskim oddaniem związać się z prorokami, a zwłaszcza tym wybranym i umiłowanym Ezechielem.
Dlaczego Ezechielem? Może dlatego, że był on tzw. prorokiem większym – sko­ro wszystko, czego się Ryszard podejmował, było wielkie i niezwyczajne? A może dlatego, że Ezechiel był wizjonerem, w którym zespoliły się duch proroczy i duch kapłański, obecne w życiowej misji ks. Rektora? Może dlatego, że to właśnie Ezechiel nawołuje do odnowy wewnętrznej, by stworzyć w każdym nowe serce i nowego du­cha (18, 31), albo raczej sam Bóg daruje to inne serce, już nie kamienne, ale ser­ce z ciała, wrażliwe, i złoży w człowieku ducha nowego (11, 19; 36, 26)? Ezechiel zapowiadał nadejście Jezusa, Dobrego Pasterza, przecież działającego i obecnego w dobrotliwym i litościwym sercu kapłańskim naszego przyjaciela.
Inną życiową pasją Ryszarda była ojczyzna proroków i Jezusa Chrystusa, ojczyzna Maryi i apostołów – Ziemia Święta. Tam jeździł regularnie i często, tę ziemię poka­zywał innym, ciągle na nowo odkrywał, zachwycał się nią, zapisywał i fotografował, by nie zapomnieć. Napisał i wydał w ostatnich latach swego życia książkę „Brama do Nieba” (2008) i album „Śladami Chrystusa” (2009) – tymi śladami zmierzał do tej bramy, nie sądząc, że tak szybko do niej dotrze!
Zanotował: „Dopiero chodząc po kamieniach pustyni, łaknąc wody w skwarze słonecznym, sycąc oczy soczystą zielenią oazy i zarazem przesłaniając je przed ośle­piającym blaskiem pustynnego słońca, a przede wszystkim mogąc własnymi stopami dotykać śladów Jezusa Chrystusa i patrzeć na zróżnicowany krajobraz Ziemi Świętej, uświadamiamy sobie, że On widział to samo. Tak, i teraz, w Ojczyźnie Niebieskiej widzą to samo – nieskończoną Bożą chwałę”.
Powyższe przypomnienia mogą wydawać się wystarczające, by uświadomić sobie, kogo straciliśmy. Otóż nie. Ksiądz Profesor, naukowiec i wychowawca, przez 12 lat wicerektor warszawskiego Wyższego Seminarium Duchownego nie zajmował się tyl­ko ideami i imponderabiliami. Miał kontakt z twardą i wymierną rzeczywistością -finansami. Pełnił obowiązki ekonoma diecezjalnego w trudnych czasach poważnych inwestycji. Później potrafił rozbudować Uniwersytet w pierwszym kampusie i po­budować kampus nowy. Okazał się dobrym rządcą i znakomitym administratorem. Doznał w wielu sytuacjach i wymiarach losu swego protoplasty Mojżesza, wielkiego intendenta Ludu Bożego. Dostrzegać potrzeby najbardziej podstawowe i życiowe i znosić narzekania rzeszy malkontentów i lepiej wiedzących, to cierpienie, które mało kto zna. A tak kształtowała się mojżeszowa wielkość: przekaziciela Słów Życia, prze­piórek i manny. Jak dla Mojżesza odpowiedzialność nie była okazją do eksponowania władzy, lecz ciężarem dla siebie, a ulgą dla drugich. Służył i na służbie poległ.
Dziś przebywa w krainie żyjących, gdzie śmierci już nie ma, a Bóg otarł łzy z każdego oblicza. Zginął śmiercią nagłą i niespodziewaną dla nas. Ryszard jednak ją przeczuwał – napisał nową wersję testamentu, pożegnał się długo i serdecznie z przy­jaciółmi, wyspowiadał się i udał w ostatnią podróż.
Dziś poznaje do głębi tajemnice chwalebne swego życia u samego źródła – zmartwychwstania, wniebowstąpienia i pełni Ducha Świętego. Dziś przebywa wraz z Maryją Wniebowziętą, Królową Nieba i Ziemi, Matką Miłosierdzia.
Nam zaś pozostawił ból i smutek, ale też pozostawił nas ubogaconych jego świadectwem życia i teraz nas pociesza i wspiera swoim wstawiennictwem u Boga. Dziś jest szczęśliwy, bo Pan zastał go czuwającym i Boga ogląda, oczekując, aż do niego dołączymy. Amen.

TOP